Bo Ty będziesz dla nas w niebie żyć ..”
24 marca o godź. 5 rano odszedł do Pana ojciec Oleg.
Poznajemy ludzi w różnych momentach życia. Mnie było dane poznać Ojca Olega cztery miesiące przed śmiercią. Powiedziałam setki słów do Niego, bo słuchał. Czasem myślałam, że może już sobie zasypia jak gadam… Oprócz tego, że zawsze powtarzał, że się słabo czuje, nigdy nie uskarżał się na los i cierpienie. Być może moje życiowe gadulstwo wypełniło rolę towarzysza w tej ciszy cierpienia. Są momenty w życiu, gdzie tylko obecność drugiego człowieka, świadomość jego obecności przy każdym otwarciu oczu, oddechu jest takim błogim balsamem na rany wielkiego cierpienia, bo tak cierpiał ojciec w zmaganiu się z tą nieuleczalną chorobą. Uśmiechał się zawsze, jak mówiłam, że pogadamy po rosyjsku i że zaśpiewam mu pieśni Wysockiego czy Okudżawy. Zwykłe „ spasiba „ i „ doswiedania”, wywoływało uśmiech na Jego twarzy.
I kiedy otrzymałam wiadomość o Jego śmierci a potem, że pogrzeb odbędzie w Berdyczowie na Ukrainie, znalazłam piękną notatkę o Cudownym Obrazie Matki Bożej Bedryczowskiej, która jest jak nasza Częstochowska, do której pielgrzymują ze wszystkich stron Ukrainy. Być może to i dla mnie jakiś drogowskaz, by się wybrać w taką pielgrzymkę. Jak śpiewała Eleni….tak pewnie teraz cierpi mama Ojca Olega…..” NIC MIŁOŚCI NIE POKONA, TRWAMY TYLKO DLA NIEJ, CHOĆ NADZIEI RWIE SIĘ NIĆ.CHOCIAŻ PUSTE SĄ RAMIONA ŻYJE WIERNA PAMIĘĆ I TY BĘDZIESZ DLA MNIE ŻYĆ.
Ojca Olega poznałam na Eucharystii w grudniu 2014 roku. Siedziałam obok ojca Grzegorza i ojca Ryszarda blisko ołtarza, gdyż dane mi było śpiewać pierwszy raz Psalm responsoryjny. Ojciec Oleg siedział po drugiej stronie ołtarza. Moja radość z możliwości czynnego udziału w Eucharystii była tak wielka, że uśmiechałam się na wszystkie strony. Spoglądał od czasu do czasu, bo pewnie wśród powagi koncelebry, moja radość była widoczna. Zapamiętałam smutek w Jego oczach i taką powagę, która w konfrontacji z moją radością była pewnie dla niego zaciekawieniem. Potem dopiero od członków Wspólnoty w Duchu Świętym dowiedziałam się o Jego ciężkiej chorobie. I tak zaczęła się nasza znajomość w tym cierpieniu zmaganiu się z bólem. Prawie na każdym spotkaniu wspólnotowym ojciec Grzegorz prosił o modlitwę w intencji ojca Olega. Na jednej z sobotniej adoracji wszyscy bardzo się modlili w Jego intencji. Kiedy zamknęłam oczy, zobaczyłam taką scenę, w której pytam ojca Olega, czy chce być uzdrowiony a drugi obraz to słowa i pytanie, czy mogę go pobłogosławić. Bardzo to było dla mnie dziwne, gdyż był to dla mnie obcy człowiek. Nie dawało mi to spokoju. Kiedy z Niką rozpoczęłyśmy pracę nad portalem: Wiara, Nadzieja, Miłość, chciałam poprosić koniecznie wsparcie duchowe i merytoryczne kapłana i wybór padł na ojca Olega. Poza tym chciałam mu powiedzieć to, co tchnieniem chwili na adoracji dane mi było usłyszeć. W zasadzie bez zapowiedzi udałyśmy się w odwiedziny do ojca do klasztoru na Karmel. Przyjął nas bardzo mile i widać, że ucieszył się z wizyty. Rozmowa dotyczyła ekumenizmu. Potem pokazałyśmy ojcu projekt strony i dość sprawnie sięgał po laptop i patrzył na te trzy słowa.. Mówił, że nie jest na tyle sprawny, żeby nam pomagać. Moim zamysłem było poproszenie ojca, by pomógł nam ułożyć Drogę Krzyżową na Wielki Post. I tak się stało, że moja znajomość z nim aż do ostatniej rozmowy w niedzielę, nie była pisaniem Drogi Krzyżowej lecz uczestniczeniem z Nim w tej Drodze. Na koniec wizyty powiedziałam mu, że chciałam zadać mu takie pytanie, które miałam mu zadać. I na Jego prośbę zadałam. Czy chce być uzdrowiony ? Odpowiedział, że ..TAK . Potem zapytałam, czy mogę Go pobłogosławić i uśmiechnął się i usiadł na łóżku i schylił nisko głowę i pobłogosławiłam Go.
Druga moja wizyta była już zapowiedziana. Oczekiwał mnie i był bardzo spokojny i w zasadzie ja więcej mówiłam niż on. Opowiadałam mu historię, piękną historię mojej przyjaciółki, które 2 lipca 2012 r. odeszła po ciężkiej i długiej chorobie, mając 42 lata. Długo opowiadałam o uleczeniu mnie z lęku przed chorobą a tą terapią była obecność przyjaciółki w moim życiu i jej powolne odchodzenie. Po mojej długiej opowieści nadszedł czas obiadu i ojciec powiedział, że idzie na obiad. Ja stwierdziłam, że poczekam w kościele. Nie pozwolił, żebym była głodna. Wstał, do reklamówki usypał różnorakie ciastka i szybkim krokiem odprowadził mnie do refektarza i prosił, by na Niego poczekać. Potem już towarzyszył w rozmowie w refektarzu. Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni i obietnicą spotkania. Wiele razy telefonowałam do ojca Olega. Poznawał zawsze, kto dzwoni. Jedna z rozmów któregoś dnia była moim monologiem, że nie powinno tak być, żeby bez rodziny tak być samotnie w szpitalu, że do innych przychodzi rodzina i że podziwiam Go, bo to jest wielkie cierpienie z dala od rodziny i od ojczyzny. I przyznał mi rację. I nie powinno tak być. Kiedy po spotkaniu wspólnotowym w sobotę, dowiedziałam się od ojca Grzegorza, że mama ojca Olega już przekroczyła granicę, to zaraz po powrocie do domu, zadzwoniłam do Niego, że przyjeżdża mama, żeby czekał, bo już jutro czyli w niedzielę Go odwiedzi. I czuł w moim głosie taką radość i mówił tylko: Tak, mama…. Czasem nie mogłam zrozumieć wyrazów przez słuchawkę, bo był tak słaby a już na drugi dzień mówił lepiej. Kiedy został przewieziony do Bielska, od razu mi powiedział, że to ulica Emilii Plater 17, że jest na oddziale paliatywnym i jak się czuje. Ostatni raz rozmawiałam z Nim w sobotę ok. godź 14. Siedziałam w parku w klasztorze ojców Franciszkanów w Harmężach, bo zwiedzałam Centrum Świetego Maksymiliana Kolbego. Długo mu opowiadałam, gdzie jestem i co robię i co zwiedzam. Był właśnie czas po Eucharystii, na której, w czasie Modlitwy Wiernych prosiłam, by był przy Nim Jezus i Maryja i Święty Józef.
Słonecznik
źródło: http://wiara2015.kylos.pl/joomla16/index.php/pl/duchowosc-karmelu/70-odszedl-nasz-przyjaciel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz